Nie myliła się co do tego, jak to wyglądało. Nie była to droga z żółtej cegły. W pewnym momencie składała się z wąskiego pasa asfaltu, wystarczająco szerokiego dla jednego samochodu, cienko ociekającego się o głazy, które znajdowały się na krawędzi dramatycznego nawisu. Ten wąski pas był najwyraźniej wielokrotnie pośpiesznie naprawiany, zwłaszcza wokół krawędzi i przypuszczaliśmy, że obecność jaskrawożółtego JCB była po to, aby łatwiej było podnosić pojazdy, które spadły ze ściany klifu.
"Z drogi zobaczycie restaurację" - mówiła dalej. Cóż, tak i nie. Po chwili zobaczyliśmy krawędź dachu budynku. Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy, nie było sposobu, aby dowiedzieć się, co to za budynek.
Nos Świata
To genialna nazwa dla restauracji: Nariz do Mundo - Nos Świata i właśnie dlatego zdecydowaliśmy się wyruszyć przez odległe góry Barroso. Restauracja została nazwana na cześć pobliskiego pięknego miejsca i szczytu, wystającego jak intruz nieco na południe. Za nim mogliśmy zobaczyć jedno ze wzgórz w pobliżu naszego miejsca zamieszkania, Monte Farinha, które jest rodzajem punktu spawania między trzema concelhos, które tworzą region Basto i jest wyraźnie widoczne ze wszystkich trzech. Restauracja znajduje się w wiosce Moscoso - tylko jedna litera różni się od rosyjskiej stolicy - i zajmuje około jednej czwartej jej powierzchni. Nie jest to szczególnie duża restauracja, ale jest to bardzo mała wioska. Obszerny parking był całkowicie zapełniony i musieliśmy negocjować z uwiązaną kozą, aby zaparkować na skraju pola. Drzwi wejściowe to bardzo ciężka żelazna zasłona z ogniw łańcucha, która nie tylko odstrasza muchy przed wejściem, ale także tych ludzi, którzy nie mają wystarczającej determinacji lub siły, aby przepchnąć się przez ciężkie ogniwa. Natychmiast za drzwiami znajduje się wystawa czerwonego mięsa rzeźnika - cała wołowina ze słynnego bydła Barroso. Żadne z nas nie jada wołowiny, ani w ogóle czerwonego mięsa, ale rozpoznajemy wyzwanie, gdy je widzimy. Dlaczego przyszliśmy do restauracji specjalizującej się w świeżo grillowanej wołowinie, skoro jej nie jemy? Ze względu na nazwę. Targowaliśmy się i zaproponowano nam ośmiornicę.
Chociaż byliśmy w środku pustkowia w porze lunchu w dzień powszedni, miejsce było absolutnie pełne. Zapytaliśmy. Tak, jest tak przez większość dni, choć w weekendy muszą otwierać trzecią salę. Zdecydowaną większość osób jedzących wołowinę stanowili mężczyźni - krzepcy, potężni mężczyźni, tacy, którzy prześcignęliby byka. Nieliczne obecne kobiety trzymały się razem wokół wózka z deserami. Wszystko było bardzo typowe, jakbyśmy byli w opowieści o surowych pionierach.
Król wędzonych mięs
Na stole pojawił się talerz salpição. Salpição jest bez wątpienia królem świata wędzonych mięs, a to wyraźnie zostało wykonane ręcznie w jakiejś wiejskiej kuchni przez kogoś w czarnej chustce na głowie i długiej czarnej sukience oraz z ziemistym poczuciem humoru. Była to najlepsza wędlina, jaką kiedykolwiek próbowaliśmy. Następnie była niezwykle obfita porcja ośmiornicy grillowanej na węglu drzewnym, podawana ze stosami ziemniaków czosnkowych. Oczywiście nie było ani śladu warzyw czy sałatek - ani na naszym stole, ani na innych. Nie było ani jednego liścia. Podczas jedzenia zaintrygowała mnie ilość vinho da casa, które było spożywane z dzbanków przez innych gości. Nikt nie poszedłby tam pieszo i przewidziałem, że sposobem na stwierdzenie, kto był wyznaczonym kierowcą, było sprawdzenie, kto pije najwięcej. W końcu trzeba być przynajmniej w połowie pijanym, aby nawet spróbować większości dróg prowadzących do i z O Nariz. Piliśmy tylko wodę, jak to mamy w zwyczaju, więc najwyraźniej czekaliśmy na wypadek.
Po tym, jak uprzątnęliśmy obładowany półmisek ośmiornicy i kiełków, kelner podszedł, zaniepokojony, i zasugerował, że skoro skończyliśmy danie rybne, czy moglibyśmy teraz przejść do dania mięsnego?
Zapłaciliśmy i pojechaliśmy dalej, w głąb gór, w poszukiwaniu drugiej wymienionej na mapie rozkoszy: Uz. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, dlaczego kobieta przez telefon powiedziała, że droga, którą wybraliśmy wcześniej, może wyglądać niebezpiecznie, ale tak nie jest. W porównaniu z niektórymi na tych wzgórzach, ta pierwsza była jak kotek. Dzban wina sprawiłby, że dalsza podróż byłaby o wiele łatwiejsza lub, z drugiej strony, o wiele krótsza. Na szczęście było wiele miejsc, w których można było zjechać z drogi, podziwiać widoki i konsumować tlen, podczas gdy my zbieraliśmy się na odwagę, by zbadać następny odcinek. Czy znaleźliśmy czarodzieja? Cóż, znaleźliśmy Uza, ale po czarodzieju nie było śladu. Prawdopodobnie pijany w rowie.
Fitch is a retired teacher trainer and academic writer who has lived in northern Portugal for over 30 years. Author of 'Rice & Chips', irreverent glimpses into Portugal, and other books.